„RÓZIA” Z LO ZWANA „HERBATKĄ
Małgorzata Lipska-Szpunar
„Rózia” z LO zwana „herbatką”.
Rozalia Siemińska (1902-1978) nauczycielka historii w LO im. B. Prusa miała przydomek „Rózia”. Była osobą łagodną, subtelną i wrażliwą. Z trudem utrzymywała w klasie dyscyplinę, a żywiołowość młodzieży jakby ją peszyła. Uczniowie często robili jej psikusy, czasami głupie. Zdarzyło się, że przed lekcją historii uczniowie zdjęli drzwi z zawiasów i postawili w futrynie. Gdy „Rózia” wzięła za klamkę, drzwi przewróciły się na nią. Innym razem jeden z uczniów schował się w szafie z mapami. Gdy historyczka otworzyła szafę, chłopak wypadł z szafy udając trupa. „Rózia” mało nie dostała zawału. W takich sytuacjach tylko powtarzała „A to co? A to co?”, czasami popłakiwała i wychodziła z klasy. Nie potrafiła poskromić żywotności uczniów, a była za delikatna, żeby ich opanować. Była krucha psychicznie. Ponieważ pracownia historyczna mieściła się w suterenie, za oknem uczniowie obserwowali „przechodzące” nogi młodych dziewcząt. „Rózia” ciągle zwracała uwagę, żeby uważać na lekcji, jednak nie przynosiło to żądanego skutku i uczniowie siedzieli najczęściej odwróceni do okien.
Pani profesor była skierniewiczanką. Rodzina mieszkała w drewnianym domku przy ul. Bielańskiej. Ojciec Wojciech pracował na kolei, matka Marianna pochodząca z rodziny Zatorskich z Dąbrowic, zajmowała się domem. Rozalia miała siostrę Małgorzatę (1898-1976) i brata Władysława (ur. 1915). Nikt nie wiedział jaką gehennę przeżyły siostry podczas wojny. Przed wojną obie pracowały w Bydgoszczy, Rózia – jako nauczycielka, a siostra – jako przedszkolanka. Z 3. na 4. września 1939 r. Niemcy dokonali w Bydgoszczy próby zbrojnego opanowania miasta i starli się z oddziałami polskimi armii „Pomorze”. Polskim żołnierzom udało się zabić ok. 300 Niemców, a 700 aresztowano. Niemcy po objęciu miasta, w odwet za stawiany im opór i tzw. „krwawą niedzielę”, 10 września zamordowali w masowych egzekucjach 1500 mieszkańców Bydgoszczy, a potem jeszcze kilka tysięcy. Była to akcja likwidacji elity politycznej i umysłowej miasta. Do rozstrzelania wyznaczone były także Rozalia i Małgorzata Siemińskie. Na szczęście nie było ich w domu w chwili, gdy zjawiło się gestapo. Dzięki pomocy ludzi ostrzeżono je, aby nie wracały do domu, przenocowano i pożyczono pieniądze na ucieczkę do Warszawy.

W Warszawie siostry zetknęły się z podziemiem, które to przerzuciło je do Skierniewic. Były zbiegami i tutaj, musiały często przeprowadzać się z miejsca na miejsce. Mieszkały w Rynku, na ul. Jagiellońskiej i na Bielanach za przejazdem blisko ogródków działkowych. Rozalia przez cały czas okupacji prowadziła w swoim domu tajne nauczanie, była zresztą współorganizatorką tajnego nauczania w Skierniewicach utworzonego już w listopadzie 1939 r. Tylko raz odwołała lekcję, w dniu, w którym Niemcy dokonali publicznej egzekucji na Rynku przed jej oknami. Ciężko to przeżyła, bo obraz ten stanowił odniesienie do czasów bydgoskich. Podczas okupacji Niemcy trzykrotnie przeprowadzali w jej domu rewizję i nie udało im się nic znaleźć, choć siostry Siemińskie działały w konspiracji i w domu przechowywały dokumenty: listy uczestniczek tajnego nauczania. Po wybuchu powstania warszawskiego Rozalia zaangażowała się w niesienie pomocy na dworcu kolejowym przesiedleńcom przewożonym przez Skierniewice: dyżurowała na dworcu, zbierała żywność i dostarczała potrzebującym.
Po wojnie Rozalia Siemińska wróciła do pracy w szkole. Była osobą bardzo kruchą i nieufną. Przeżyła trudne lata walki o życie i swój wyrok śmierci, dlatego też niewiele opowiadała o sobie. Rozalia, pomimo tego, że uczyła historii, biegle znała język francuski i niemiecki. Jeszcze będąc na emeryturze czytywała „Le Monde”, aby nie zapomnieć języka. Siostra jej Małgorzata pracowała po wojnie w skierniewickim sądzie jako biegły tłumacz języka rosyjskiego. Brat Władysław został znanym warszawskim prawnikiem.
Rozalia Siemińska zawsze była starannie ubrana, w eleganckich garsonkach, bluzkach z żabotami lub kokardą, kapeluszu, z nieodłącznymi staromodnymi złotymi binoklami. Binokle często jej spadały i zwisały na łańcuszku zaczepionym za ucho. Ciągle ich szukała rękami, zakładała, a te znowu spadały. Tylko raz na wycieczce w Zakopanem w latach 60. elegancja „Rózi” została zakłócona, kiedy to do garsonki i kapelusza założyła trampki. Młodzież jak zawsze z niej żartowała. Idąc całą klasą Krupówkami jeden z uczniów powiedział: „Pani profesor, proszę zejść ze środka drogi, bo tramwaj panią przejedzie” i „Rózia” posłusznie zeszła. Dopiero po latach kiedy „Rózi” już zabrakło, uczniowie żałowali, że jej dokuczali. Nikt nie wiedział o jej przeżyciach podczas pogromu bydgoskiego.
Grono nauczycielskie nazywało ją złośliwie „Herbatką. Wzięło się to od przedstawienia teatralnego pod takim tytułem, na które wybrali się nauczyciele z LO. W sztuce jedna z postaci częstowała swojego przełożonego herbatą. Pani Rozalia od tej pory na dużej przerwie przynosiła na biurko dyrektorowi szklankę herbaty, co spotkało się z niechęcią ze strony nauczycieli, uważających, że Siemińska się podlizuje. A ona była po prostu dobrym człowiekiem. Zmarła w 1978r., pochowano ją razem z siostrą na cmentarzu św. Józefa w Skierniewicach.