O księdzu Miecznikowskim mówią mieszkańcy Skierniewic…

Małgorzata Lipska-Szpunar

 O księdzu Miecznikowskim mówią mieszkańcy Skierniewic…

Po artykule „Był taki ksiądz…” wielu skierniewiczan podzieliło się z nami wspomnieniami o księdzu Jerzym Miecznikowskim. Cieszy, że postać księdza jeszcze po 50 latach od jego śmierci wzbudza takie zainteresowanie. Czytelnicy wspominają, że ksiądz zawsze nosił ze sobą klasery ze znaczkami i opowiadał o nich z wielką pasją. Ulubionym uczniom potrafił podarować klaser i znaczki, aby zachęcić ich do kolekcjonowania. Ministranci służący księdzu do mszy nieraz byli zapraszani na plebanię, aby oglądać znaczki, które zbierał w ogromnych ilościach. Namawiał młodzież do przekazywania mu wszelkiego rodzaju znaczków, które miały być sprzedawane, a pieniądze przesyłane „na wykupywanie murzynków w Afryce”, prawdopodobnie na wspomaganie jakiejś misji. Pan Krzysztof Keller wspomina, że służył wielokrotnie do mszy, wówczas ministrantura była po łacinie i  do tej pory pamięta modlitwy: „confiteor” i „suscipiat”. Wiele osób wspomina księdza jako bardzo serdecznego oddanego młodzieży kapłana, wspaniałego księdza. Były też głosy, że uczniowie bali się księdza, uważali go za człowieka gwałtownego, choleryka. Uczniowie szkoły podstawowej nr. 1  wspominali, że na lekcjach religii dyktował uczniom bardzo dokładne żywoty świętych, co nie wszystkim się podobało, ponieważ później z tego materiału odpytywał. Ówczesnym uczniom wydawało się że ksiądz jest staruszkiem, chociaż miał dopiero 60 lat, ale jak się miało „naście”  lat, to inaczej się oceniało starszych ludzi.

Pod koniec życia ks. Miecznikowski nie czuł się najlepiej, narzekał na bóle krzyża, zmęczenie. Jeden z ówczesnych wikariuszy, ksiądz Jan Sikorski, wspominał, że często wieczorami siedzieli na plebanii i ksiądz Miecznikowski narzekał na swoje zdrowie. Nagle pytał: „A jaki dziś dzień mamy?”  „Czwartek” – padła odpowiedź. „A to dzisiaj jest Kobra? To może pojedziemy do państwa L. na Kobrę?”. A warto nadmienić że w  latach 60. w Skierniewicach było dopiero kilka telewizorów. Ksiądz Miecznikowski natychmiast „ozdrowiał”, zamówili więc taksówkę i pojechali na kolację i na Kobrę. Młodzi księża czuli wielki respekt przed kanonikiem, czasami wręcz bali się jego. Gdy ksiądz Miecznikowski zwykle o tej samej godzinie wychodził do drugiego pokoju, aby odmówić codzienny brewiarz, wówczas ksiądz wikary z gospodarzem mogli wypić po kieliszeczku, zapalić papieroska i swobodnie porozmawiać. Gdy wrócił ksiądz kanonik znowu prowadzone były poważne rozmowy. Jeden z czytelników, a jednocześnie uczeń księdza wspomina że ks. Miecznikowski znalazł gdzieś na strychu stary obraz Matki Boskiej, który później prze lata zdobił główny ołtarz kościoła św. Jakuba, wisiał pod krzyżem, a obecnie znajduje się w bocznym ołtarzu. Pani Ela Furgał z domu Gawinek przytoczyła autentyczną anegdotę związaną postacią księdza. Ksiądz Miecznikowski spowiadając ją usnął w konfesjonale i trwało to tak długo, że koleżanki czekające na spowiedź głośno śmiały się z jej ogromnej ilości grzechów…. Dopiero gdy ksiądz obudził się mogła odejść od konfesjonału.

Ks. Miecznikowski był dobrym duchem biblioteki parafialnej mieszczącej się w najstarszym skierniewickim budynku z 1871 r. znajdującym się obok plebanii przy ul. Senatorskiej. Ksiądz bardzo często tam bywał, doradzał młodzieży co powinni czytać, co jest ciekawego z nowości. Wiele osób wychodziło z biblioteki z książkami Sienkiewicza, Kraszewskiego, Żeromskiego, Rodziewiczówny. „Oddany całkowicie  katechezie”- taka opinię wydali o ks. Miecznikowskim UB-owcy w tajnej teczce o księdzu. Ksiądz uwielbiał książki. Jego pokój wyglądał jak biblioteka, w której przypadkiem znalazło się łóżko. Po śniadaniu wychodził do „księgarenki”, w której za każdym razem kupował po kilka książek, nowych wydań tych które już miał. Porównywał wówczas wydania i zaznaczał co zostało w nich zmienione np. w przedwojennym wydaniu był cytat: „Przez Ducha Świętego, mój hrabio spiesz się”, a w powojennym tylko: „Mój hrabio spiesz się”. Taki był ks. Miecznikowski.