MATECZKA STRAKACZOWA

Aneta Kapelusz

„MATECZKA” STRAKACZOWA

Działalność charytatywna właściciela skierniewickiego browaru Władysława Strakacza (1881-1951) była często opisywana w mediach. Niewiele osób wie natomiast o działalności jego żony Kamili Strakaczowej (1903-1991). W czasie II wojny światowej pani Strakaczowa była tzw. „mateczką wojenną” dla grupy żołnierzy osadzonych w obozie jenieckim w Skierniewicach. W ramach pomocy dla jeńców, których rodziny nie mogły zapewnić im opieki, w wielu polskich domach starano się, aby każdy żołnierz posiadał swoją „mateczkę”, która będzie przygotowywać  paczki żywnościowe, lekarstwa, prowadzić korespondencję, podtrzymywać na duchu.

Postać „mateczki Strakaczowej” przytoczył w swoich wspomnieniach, zmarły w 2012 r. Apolinary Cynk-Borucki, pseudonim „Boruta”, kpr. podch. Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego. Po upadku powstania poważnie ranny Cynk-Borucki znalazł się w obozie jenieckim w Skierniewicach.

Na terenie Skierniewic był browar, który prowadziła pani Strakaczowa. Ta pani i jej chyba siostra, pani Himmlowa, odwiedzały nas bardzo często i upatrzyły sobie sześciu chłopaków, którymi się będą bardzo opiekowały. Znalazłem się w tym całym interesie. Jak Boga kocham, głodu nie zaznałem. Mało tego, jak nas zabrali do obozu, to one przepłaciły wachmanów i do obozu dostawałem przedwojenny obiad, butelkę piwa i butelkę mleka. Białe piwo, białe pieczywo, papierosy, kiełbasa. Kiełbasy wisiały u wezgłowia na belkach baraku, myszy buszowały po tym jak piorun. Świetnie żeśmy się czuli tam. Co prawda mało nie zdechłem, bo dostałem zapalenia płuc, ale jakoś się wylizałem.

Kamila z Himmlów pracowała jako sekretarka w browarze. Władysław Strakacz poślubił ją w 1940 roku, kilka lat po śmierci pierwszej żony Jadwigi z Mankielewiczów. Brat Kamili, por. Marian Himmel poległ podczas walk nad Bzurą w 1939r.

Apolinary Cynk-Borucki nie miał słów podziwu dla mieszkańców Skierniewic, którzy opiekowali się jeńcami wspaniale. Wspominał z uśmiechem właścicielkę sklepu mięsnego, Władysławę Węglewską z domu Zwierzchowską, zwaną przez żołnierzy „Ciotka Kiełbasińska”.

Co niedzielę i co czwartek „Ciotka Kiełbasińska” przyjeżdżała samochodem z koszami od bielizny, przywoziła kiełbasy, nie kiełbasy. Tak że myśmy w ogóle głodu nie czuli. Mało tego, ponieważ byłem bardzo już taki zdechły, to „Ciotka Kiełbasińska” uważała, że trzeba mi koniak dać. Mało nie umarłem od tego koniaku, ale dobre serce.

Naturalnie jeńcy mieli też kontakt z Armia Krajową na terenie Skierniewic. Jej przedstawiciele sami się do nich zgłosili i przekazywali ważne informacje.

– Jak już nas Niemcy zwolnili, odebrały nas nasze mateczki, pani Strakaczowa przejęła nas. Nie miałem butów. Miałem takie buty, gdzie podeszwa mi odpadała od reszty, tak że drutem jakoś przymocowana. Z obozu żeśmy do nich wywędrowali. Na drugi dzień dostaliśmy wiadomość, że musimy uciekać, bo już się nami interesuje NKWD. Prosto z łóżka.

„Mateczka Strakaczowa” Kamila z Himmlów przeżyła swojego męża Władysława o 40 lat. Zmarła w 1991 roku.

(Wspomnienia Apolinarego Cynk-Boruckiego pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego)

Fot. FotoTeka „Estet”