FEMINISTKA O WIELKIM SERCU – MARIA RODZIEWICZÓWNA

Małgorzata Lipska-Szpunar

FEMINISTKA O WIELKIM SERCU – MARIA RODZIEWICZÓWNA

Maria Rodziewiczówna (1864-1944) uważana jest za autorkę romansów dla pensjonarek, ale nie jest to zgodne z prawdą. Napisała ponad 30 powieści, w których ze znawstwem opisywała życie prostych ludzi i ziemian. Pochodziła z okolic Grodna. Swoich rodziców Amelię i Henryka poznała dopiero w wieku 7 lat. Ojca po powstaniu w 1863 r. zesłano na Syberię, matka pojechała za nim. Marię wraz z trójką rodzeństwa wychowywała rodzina i marszałkowa Karolina Skirmuntówna z Korzeniewa. Pomimo braku rodziców otrzymała gruntowne wychowanie u sióstr niepokalanek w Jazłowcu. Trzy lata tam spędzone ukształtowały religijność pisarki. Później z własnych środków wspomagała urszulanki, odbudowując kaplicę w Hruszowej i kościół w Horodcu, a także zbudowała od podstaw kościół w Antopolu.

Rodziewiczówna w wieku 19 lat ścięła na krótko włosy „po męsku”, nosiła też męskie stroje. Przez całe życie związana była z ruchem feministycznym, nigdy nie wyszła za mąż,  przez kilkadziesiąt lat swojego życia mieszkała w swoim majątku w Hruszowej na Polesiu razem z kobietami: Jadwigą Skirmuntówną, Heleną Weychert i innymi. Osoba jej wymyka się wszelkim stereotypom i konwenansom obowiązującym na początku XX w. Niektórzy zaobserwowali na jej twarzy męski zarost, więc jeden z pisarzy, biografów stwierdził, że „Rodziewiczówna to butch polskiej literatury”. Dla niezorientowanych – wyjaśnienie: „butch” to męska lesbijka. Lubiła męskie stroje, bo były wygodne, mieszkała z kobietami, bo twierdziła, że nie nadaje się do małżeństwa. I to wystarczyło, aby podejrzewać ją o inną orientację. Na Polesiu zorganizowała oddział Związku Ziemianek Polskich. Dzięki jej działalności w Związku Ziemianek powstały szkoły dla dziewcząt, ochronki, kuchnie dla ubogich, tworzyła również  świetlice dla  dzieci na Polesiu.  

Od lewej: Maria Rodziewiczówna, córka Chełmońskiego-Maria, Józef Chełmoński, Jadwiga Skirmuntówna, bliska przyjaciółka pisarki, 1906 r.

W latach 20. XX w. nawiązała w związku znajomość, która przerodziła się w przyjaźń z Leonią Mazaraki, ziemianką, właścicielką majątku w Żelaznej koło Skierniewic, założycielką i długoletnią prezes Oddziału PCK w Skierniewicach. Bywała u Mazarakich we dworze w Żerominie k/Tuszyna wielokrotnie. W 1929 r. Stolica Apostolska odznaczyła Rodziewiczównę medalem „Pro Ecclesia et Pontifice”. Na Polesiu poznała też Chełmońskiego, który chętnie odwiedzał z córkami majątki Skirmułtów. Po 17 września 1939 r. została brutalnie wyrzucona wraz ze Skirmułtówną z własnego majątku. Trafiła wówczas do obozu przy ul. Łąkowej w Łodzi mieszczącym się w dawnej fabryce Glucksmana, gdzie na 3 piętrach stłoczono ok. 5.000 ludzi. W marcu 1940 r. pielęgniarce opiekującej się więźniami Reginie Nowak podrzucono gryps napisany przez Aleksandra Mazarakiego, syna Leonii, aby odszukała i zaopiekowała się Rodziewiczówną. Prawie 80-letnia wówczas pisarka była już chora na astmę i rozedmę płuc. Po rysach twarzy i ubraniu pielęgniarka rozpoznała pisarkę, ta jednak nie chciała przyznać się do swojej tożsamości. „To pomyłka, nazywam się Anna Winkiel” oświadczyła. Dopiero Skirmułtówna, która była z nią razem, przekonała staruszkę, że przyjaciele chcą jej pomóc. Uzyskano zgodę komendanta obozu Sauera na opuszczenie obozu przez pisarkę ze względu na jej zły stan zdrowia. Tego samego dnia Rodziewiczówna znalazła się na izbie przyjęć, została umyta i odwszona. Odbyła wędrówkę przez 6 obozów przesiedleńczych, a zgłosiła się na przesiedlenie, jak mówiła, jako Niemka, bo nie chciała zginąć w obozie koncentracyjnym, a złożyć swe kości w ziemi przodków. Aleksander Mazaraki okazał się jej dobrym duchem. Nocą przyjechał saniami po pisarkę i przewiózł ją wraz z przyjaciółką do Warszawy. Tam znalazła się w gronie ludzi, którzy się nią zaopiekowali. Czynnie włączyła się do powstania warszawskiego, choć miała już 80 lat. Kilkakrotnie zmieniała miejsce pobytu wśród ciągle nowych ruin i gruzów.

W chwili kapitulacji znalazła się w Szpitalu Wolskim, następnie w Pruszkowie (musiano nieść ją na noszach), w Milanówku i wówczas Mazaraki zabrał ją do swego majątku w Żerominie następnie do Żelaznej. Z uwagi na stacjonujących we dworze Niemców przewieziono Marię Rodziewiczównę do leśniczówki Leonów, znajdującej się 1,5 km od Żelaznej. Tam zapadła na zapalenie płuc i pomimo opieki medycznej i wszelkiej pomocy rodziny Mazarakich Rodziewiczówna zmarła 6 listopada 1944 r. Została pochowana  na cmentarzu w Żelaznej. Cztery lata później w 1948 r.  po ekshumacji i uroczystym nabożeństwie w kościele św. Krzyża w Warszawie, niesiona przez studentów, trumna pisarki złożona została do grobu w Alei Zasłużonych na Powązkach. W 2003 r. gimnazjum w Żelaznej otrzymało imię patrona szkoły Marii Rodziewiczówny. Niektórzy uważają jej twórczość za niezbyt wartościową, jednak Stefan Żeromski po przeczytaniu „Dewajtisa” napisał w swoim pamiętniku: „Wczoraj w ciągu nocy przeczytałem Dewajtisa, czyta się go  od początku do końca jednym tchem… Podobno w bibliotekach do tej pory jej książki mają rocznie  dużo wypożyczeń w porównaniu z innymi pisarzami… Historia związana z popularnością Rodziewiczówny rozegrała się w Wilnie. Pisarka zagadnęła ulicznego bukinistę, czy ma do sprzedaży coś autorki „Dewajtisa”. Zagadnięty odparł: „Nikt przyjaciół na targ nie wynosi”.